Za panią de Saint-Remy szła panna de la Valliere. Słyszała wybuch macierzyńskiego gniewu i, odgadując jego przyczynę, weszła do pokoju drżąca i spostrzegła nieszczęśliwego Malicorna, którego cierpliwość rozczuliłaby, lub rozśmieszyłaby najobojętniejszego człowieka.
Wcisnął się za ogromne krzesło, jakby chciał uniknąć pierwszej napaści pani de Saint-Remy; nie spodziewał się zmiękczyć jej słowami, bo mówiła bez przerwy i głośniej od niego, ale liczył na wymowę swoich poruszeń.
Sędziwa matrona nic nie widziała, ani nie słyszała. Malicorne oddawna był przedmiotem jej antypatji. Ale gniew jej zanadto był wielki, aby się nie zwrócił na wspólniczkę Malicorna.
Przyszła kolej na Montalais.
— A ty, panienko — rzekła — czy myślisz, że nie powiem księżnej, co się dzieje u jej damy honorowej?...
— O!... moja matko — błagała panna de la Valliere — przez litość, daruj...
— Proszę cię, nie trudź mnie daremnie twojem wstawianiem się za niegodnymi, dosyć nieszczęścia dla ciebie, iż patrzysz na zły przykład, i to tem większą dla mnie jest pobudką, nie ścierpię podobnego zgorszenia.