— Wyszedłeś ze służby?
— Wyszedłem.
— Opuściłeś króla?...
— Zupełnie.
Porthos wzniósł ręce do góry, jak człowiek, który nadspodziewanej dowiaduje się rzeczy.
— A wiesz, to mnie bardzo zadziwia — rzekł.
— Jednakże tak jest, służba mi się sprzykrzyła, Mazarini obrzydł mi od dawna i zrzuciłem mundur do djabła.
— Ale Mazarini nie żyje.
— Wiem o tem; właśnie przed jego śmiercią żądałem dymisji, a dano mi ją przed dwoma miesiącami. Zostawszy wolnym, udałem się do Pierrefonds, aby odwiedzić mojego drogiego Porthosa. Usłyszałem o szczęśliwym twoim pobycie tutaj i chciałem go chociaż przez piętnaście dni z tobą podzielić.
— Mój przyjacielu, wiesz, że nietylko na piętnaście dni, ale na cały rok, na dziesięć lat, na całe życie nawet dom mój dla ciebie otwarty.
— Dziękuję ci, mój drogi.
— A czy nie potrzebujesz pieniędzy?... — zapytał Porthos, potrząsając kilkodziesięcioma luidorami, które miał w kieszeni.
— Nie potrzebuję; to, com uzbierał, umieściłem u Plancheta, aby mieć z tego dochód.
— Uzbierałeś?
— A tak — odpowiedział d‘Artagnan — dlaczegóż nie pozwalasz, abym coś zaoszczędził, jak inni?
— Ja nie pozwalam? i owszem, nawet myślałem, to jest nie ja, ale Aramis podejrzewał, że masz jakiś kapitalik. Ja nikogo nie obliczam, ale sądzę, że muszkieter może mało zaoszczędzić.
— Zapewne jak ty, co masz miljony dziedzicznego majątku; ale sam rozważ... Miałem najprzód dwadzieścia pięć tysięcy liwrów.
— Ładna sumka!... — rzekł Porthos.
— A 25-go ostatniego miesiąca — mówił dalej d‘Artagnan — dodałem do tego dwakroć sto tysięcy liwrów.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/8
Ta strona została uwierzytelniona.
— 8 —