— Tak, zgadłaś pani.
— To zupełnie co innego.
— I ja tak sądzę.
— Zatem niesłusznie czyniłam ci wyrzuty?
— Najniesłuszniej; lecz tan jestem do nich przyzwyczajona, że i te przebaczam.
— Kiedy tak, nie mamy tu co robić. Ludwiko, pójdźmy.
— Co pani mówi?... — zapytała panna de la Valliere roztargniona.
— Moje dziecię, ty nie słuchasz, jak widzę.
— Przepraszam bardzo, byłam zamyślona.
— O czem że myślałaś?
— O wielu rzeczach.
— Ale ty się na mnie nie gniewasz, Ludwiko?... — rzekła Monta.a.s, ściskając jej rękę.
— A za cóżbym gniewać się miała, droga Auroro?... — odpowiedziała wdzięcznym tonem dziewica.
— Gdyby się nawet gniewała na ciebie — odezwała się pani de Saint-Remy — możeby miała słuszność.
— A za cóż takiego, mój Boże!
— Zdaje mi się, ze równie jest dobrego rodu i równie jak ty piękna.
— Moja matko — mówiła, błagając, Ludwika.
— Stokroć piękniejszą, pani, ale nie z lepszego rodu; jednak jeszcze powodu do gniewu nie widzę.
— Czy sądzisz, moja panno, że przyjemnem jest dla niej siedzieć w Blois ukrytą, gdy ty masz świetnieć w Paryżu?
— Czyż Ludwika nie może być także w Paryżu? przeciwnie, będę szczęśliwa, gdy razem będziemy.
— Ale zdaje mi się, że pan Malicorne, który jest wszechwładnym na dworze...
— Na tym świecie każdy dla siebie — odezwał się Malicorne.
— Panie!... — rzekła Montalais.
Następnie, schyliwszy się do niego, rzekła:
— Zajmij panią de Saint-Remy, czy sprzeczką, czy zgodną i grzeczną rozmową; ja potrzebuję pomówić z Ludwiką.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/82
Ta strona została uwierzytelniona.
— 82 —