Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T2.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.
—   83   —

Uścisk ręki nagrodził Malicornowi przyszłe posłuszeństwo.
Malicorne zbliżył się do pani de Saint-Remy, a Montalais mówiła do swojej przyjaciółki, obejmując ręką jej szyję:
— Co tobie, moja droga? czy mnie już nie kochasz, dlatego, że będę żyła na wielkim świecie, jak mówi twoja matka?
— O! nie — odpowiedziała młoda dziewica, zaledwie łzy wstrzymując — przeciwnie, cieszę się z twojego szczęścia.
— A jednak masz łzy w oczach.
— Alboż to tylko z zazdrości się płacze?
— A! rozumiem, ja udaję się do Paryża, a ten wyraz „Paryż“ przypomina ci pewnego młodzieńca...
— Auro!
— Pewnego młodzieńca, który dawniej był w Blois, a teraz mieszka w Paryżu.
— Nie wiem, co mi jest, moja droga, ale czuję, że mnie coś dusi.
— Zatem płacz, kiedy nie możesz się uśmiechać.
Ludwika odsłoniła twarz tak łagodna, że łzy, staczające się jedna po drugiej, błyszczały na niej jak djamenty.
— Przyznaj się, moja droga — mówiła Montalais.
— Do czegóż chcesz, abym ci się przyznała?
— Dlaczego płaczesz? wiem, że się nie płacze bez przyczyny. Jestem twoja przyjaciółka i, co zechcesz, uczynię dla ciebie. Malicorne wiele może, więcej, aniżeli sadzisz. Słuchaj, czy chcesz być w Paryżu?
— Niestety!... — rzekła Ludwika.
— Czy chcesz być w Paryżu?
— Pozostać samą tutaj, w starem zamczysku: mnie, któram przywykła słuchać twoich słodkich pieśni, ściskać twoją rękę i biegać z tobą po gajach. O! jakże okropnie będę się nudziła.
— Więc chcesz być w Paryżu?
Ludwika znowu westchnęła.
— Nie odpowiadasz?
— Cóż ci mam odpowiedzieć?
— Tak, albo nie; sądzę, że to nic trudnego.