obiecując sobie, że i dalsze jego miejsce zajmie. Manicamp i Montalais zeszli o kilka szczebli; Manicamp ciągnął Montalais, która się broniła i śmiała. Jednocześnie zaś słychać było błagalny głos Malicorna.
— Moja panno Montalais, nie opuszczaj mnie, błagam cię. Miejsce to dla mnie niebezpieczne, bez narażenia się nie mogę przejść na drugą stronę muru; niech Manicamp drze sobie odzież, bo to nie jego, ale hrabiego de Guiche; ja zaś kiedy podrę, to nie pana Manicampa, ale swoją.
— Według mojego zdania, — mówił Manicamp, nie zważając na lamentacje Malicorna — według mojego zdania, najlepiej zaraz poszukać hrabiego de Guiche, bo później może się do niego nie dostanę.
— I ja tak sądzę, — odpowiedziała Montalais — idź zatem, panie Manicamp.
— Dziękuję. Do widzenia pani, nie można być więcej niż pani godną kochania.
— Panie Manicamp, sługa pańska, teraz muszę pozbyć się Malicorna.
Malicorne westchnął. Manicamp postąpił kilka kroków; ale niebawem wrócił pod drabinę.
— Za pozwoleniem pani — zapytał — którędy się dostanę do pana de Guiche?...
— A!.. prawda, to łatwo trafić. Idź pan za szpalerem grabowym.
— Dobrze.
— Zajdziesz pan na zielone rozdroże.
— Dobrze.
— Znajdziesz tam cztery ulice.
— Rozumiem.
— Wejdziesz na prawą.
— Na prawą?...
— Nie, na lewą.
— Dobrze.
— Nie, nie, zaczekaj pan.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.
— 103 —