— Pani jakoś nie jesteś pewna siebie. Jeżeli łaska, raz jeszcze powtórz.
— Na środkową.
— Wszak są cztery ulice.
— Prawda; wiem, że z czterech ulic jedna prowadzi do księżny i tę znam dobrze.
— Ale pan de Guiche nie jest przecież u księżny?....
— A tak.
— Zatem droga, prowadząca do księżny zupełnie jest mi niepotrzebna, a ja chciałbym się dostać na tę, która prowadzi do pana de Guiche.
— Tak, wiem o tem i znam ją; ale oznaczyć ją nie tak łatwo.
— Ale przypuśćmy, że znalazłem tę szczęśliwą ulicę.
— Zatem trafisz pan.
— Dobrze.
— Tak, tylko przebędziesz pan labirynt.
— Tylko, do djabła!... zatem jest i labirynt?
— Nawet łatwy do zabłądzenia, bo i w dzień błądzą po nim, bez końca tam ulic, uliczek i ścieżek, ale uważaj pan: najprzód trzy razy wrócisz się na prawo, potem dwa razy na lewo, potem raz... raz, albo dwa razy, rozumiesz pan, nakoniec, wychodząc z labiryntu, znajdziesz pan ulicę jaworową, a ulica jaworowa zaprowadzi prosto do pawilonu, który zamieszkuje pan de Guiche.
— Dziękuję pani — rzekł Manicamp — wyborne objaśnienie i zaręczam, że, idąc za niem, trafię do celu. Teraz o jednę łaskę mam panią prosić.
— O jaką?..
— Abyś podała mi rękę i raczyła poprowadzić jak druga... jak druga... Na honor, uczyłem się mitologji, ale w tem zamieszaniu zapomniałem o wszystkiem, pójdź pani, błagam cię.
— A mnie — wołał Malicorne — mnie opuszczacie?...
— Panie, to niepodobna — odpowiedziała Montalais Manicampowi — gdyby mnie zobaczono o podobnej godzinie, sam pomyśl, coby powiedziano.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.
— 104 —