— Zgoda! Teraz zaś, gdyśmy omówili nasze sprawy, żegnam pana. Wracaj pan do swojego zajazdu.
— Do mojego zajazdu?
— Alboż pan nie stoisz pod Pięknym Pawiem?
— Montalais, Montalais, zatem wiedziałaś o mojej obecności w Fontainebleau.
— I czegóż to dowodzi?... Chyba tego, że zajmuję się niewdzięcznikiem!...
— O! o!
— Powracaj pan pod Pięknego Pawia.
— Kiedy nie mogę wracać.
— Czy pan nie masz tam mieszkania?
— Już nie mam.
— Już pan nie masz? a kto je panu zajął?
— Zaczekaj pani. Kiedy powróciłem z wycieczek za panią, przybyłem do zajazdu cały zadyszany i, wchodząc, ujrzałem nosze, na których czterech wieśniaków niosło chorego mnicha.
— Mnicha?
— Tak, starego franciszkanina z siwą brodą. Tego mnicha więc wnoszą do zajazdu; kiedy go wnoszą na schody, ja idę za nim, a kiedy przybywam na piętro, widzę, że go wprowadzają do mojego pokoju.
— Do pańskiego pokoju?
— Tak, do mojego własnego pokoju; przypuszczam, że to pomyłka, wołam gospodarza i pytani o przyczynę tego nadużycia. Gospodarz powiada mi, że pokój, wynajmowany mi przez osiem dni, dziewiątego został wynajęty franciszkaninowi.
— O!... o!...
— Otóż co ja uczyniłem w tem zdarzeniu. Najprzód chciałem się gniewać; następnie zwróciłem się do mnicha, chciałem mu przedstawić niestosowność jego postępowania; lecz mnich, chociaż się wydawał konającym, podniósł się na łokciach, wlepił we mnie ogniste spojrzenie i głosem, którego by się nie zawstydził na czele regimentu kawalerji, zawołał: wypchnąć mi za drzwi tego głupca!... Rozkaz ten został wy-
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/111
Ta strona została uwierzytelniona.
— 111 —