konany przez gospodarza i jego ludzi natychmiast, zepchnięto mnie ze schodów prędzej, niż nawet przyzwoitość pozwalała. Takim sposobem, moja przyjaciółko, nie mam schronienia.
— Ale cóż to za franciszkanin?... — zapytała Montalais — czy to generał?...
— Zapewne, zdaje mi się nawet, że jeden z niosących tak go tytułował, mówiąc półgłosem. Tym sposobem nie mam ani pokoju, ani zajazdu, ani schronienia i jestem zmuszony równie jak mój przyjaciel przed chwilą myśleć, abym nie spał na dworze.
— I cóż pan uczynisz?...
— W tem sęk!...
— Rzecz, bardzo prosta — odezwał się trzeci głos.
Montalais i Malicorne prawie razem krzyknęli. Ukazał się Saint-Agnan.
— Kochany panie Malicorne — rzekł Saint-Agnan — szczęśliwy traf przyprowadza mnie tutaj, aby cię wywieść z kłopotu, pójdź, dam ci u siebie pokój, z którego nie wypędzi cię żaden franciszkanin. Co zaś do ciebie, moja panienko, bądź spokojną; już posiadam tajemnicę panny la Valliere, panny de Tonnay-Charente, zatem i swoją możesz mi powierzyć, a ja lepiej będę strzec trzech niż jednej.
Malicorne i Montalais spojrzeli po sobie jak dwaj uczniowie schwytani na swawoli; lecz Malicorne, kiedy przyszedł do przytomności, ujrzał widoczna korzyść w uczynionej mu propozycji i dał znak pannie de Montalais, że się na nią zgadza. Malicorne, schodząc ze szczebla na szczebel, za każdym stopniem rozmyślał, jakimby sposobem można się dowiedzieć o tajemnicy, którą się przechwalał pan Saint-Agnan. Montalais, jak lekka sarna, odbiegła, nie lękając się zabłądzić w klombie lub labiryncie.
Pan Saint-Agnan poprowadził Malicorna do siebie i obsypał tysiącznemi grzecznościami, w tem przekonaniu, że gdy prawie nic od hrabiego de Guiche nie dowiedział się o pannie de la Valliere, z Malicorna większe wyciągnie korzyści.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/112
Ta strona została uwierzytelniona.
— 112 —