— Przeze mnie?...
— Jakto?... pan nie zamówiłeś mieszkania?
— Ani mi się nie śniło.
W tejże chwili ukazał się gospodarz domu we drzwiach.
— Proszę o pokój — rzekł do niego Manicamp.
— Czyś pan sobie zamówił?...
— Nie, nie zamówiłem.
— Jeżeli pan nie zamówiłeś, niema pokoju.
— Jeżeli o to chodzi, to powiem, że zamówiłem — odparł Manicamp.
— Pokój, czy mieszkanie?...
— Co chcesz, mój przyjacielu.
— Czy zamówiłeś pan listownie?... — zapytał dalej gospodarz.
Malicorne głową skinął na Manicampa.
— Tak, zapewne, listownie, — odpowiedział Manicamp. — Czyś pan odebrał ode mnie pismo?...
— Jakiej daty?... — zapytał ponownie gospodarz, w którym niepewność pana Manicampa zrodziła podejrzenie.
Manicamp podrapał się w ucho i spojrzał w okno Malicorna; ale ten odszedł od okna i schodził po schodach, aby przyjść z pomocą przyjacielowi. Właśnie w tejże samej chwili jakiś podróżny, odziany długą kapą hiszpańską, ukazał się przed zajazdem w takiej odległości, że mógł słyszeć rozmowę.
— Pytam pana, pod jaką datą pisałeś do mnie list, zamawiając mieszkanie?... — powtórzył nalegająco gospodarz.
— Pod datą ostatniej środy — odpowiedział głosem łagodnym i grzecznym tajemniczy nieznajomy, dotykając ramienia gospodarza.
Manicamp cofnął się, a Malicorne, który ukazał się na progu, znowu podrapał się w ucho. Gospodarz powitał nowoprzybyłego, jak ten, który poznaje prawdziwego podróżnego.
— Panie — rzekł doń grzecznie — pański apartament jak i stajnie dla koni czekają na twe rozkazy. Tylko....
I obejrzał się.
— A pańskie konie?... — zapytał.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.
— 119 —