— Moje konie przybędą, albo może nie przybędą, lecz mało to ciebie, gospodarzu, obchodzi, byle ci zapłacono, według zamówienia.
Gospodarz nisko się skłonił.
— Czyś mi prócz tego — mówił nieznajomy podróżny — zachował mały pokoik, o który cię prosiłem?...
— Masz tobie!... — rzekł do siebie Malicorne.
— Pański przyjaciel od ośmiu dni go zajmuje — odpowiedział gospodarz, wskazując Malicorne, który skulił się, jak tylko mógł najbardziej.
Podróżny, podnosząc kołnierz u swojego płaszcza aż pod nos, spojrzał bystro na Malicorna.
— Panie, to nie mój przyjaciel.
Gospodarz odskoczył.
— Ja nie znam tego pana — mówił dalej podróżny.
— Jakto!... — zawołał oberżysta, zwracając się do Malicorna — jakto, pan nie jesteś przyjacielem tego pana?...
— Co to pana obchodzi, byle ci zapłacono?.. — odpowiedział Malicorne z powagą, parodjując nieznajomego.
— Wiele mi na tem zależy — odparł gospodarz, zaczynając spostrzegać, że zaszła pomyłka co do osób — proszę cię, mój panie, abyś natychmiast ustąpił z tego pokoju.
— Ależ — rzekł Malicorne — pan nie potrzebuje odrazu mieszkania na pierwszem piętrze i pokoju na drugiem...
— Przykro mi bardzo — odrzekł łagodnym głosem podróżny — ale potrzebuję równocześnie pokoju i apartamentu.
— Ale dla kogo?... — zapytał Malicorne.
— Apartamentu dla siebie.
— Dobrze; a pokój?...
— Patrz pan — rzekł podróżny, wskazując ręką zbliżający się orszak.
Malicorne spojrzał we wskazanym kierunku i zobaczył niesionego na noszach franciszkanina, o którego wprowadzeniu się do pokoju opowiedział później pannie de Montalais.
Skutkiem przybycia nieznajomego podróżnego i chorego franciszkanina, Malicorna wyparto z mieszkania.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/120
Ta strona została uwierzytelniona.
— 120 —