— Mój przyjacielu — rzekł do niego franciszkanin — odpraw tych poczciwych ludzi, którzy są poddanymi wicehrabiego de Melun. Znaleźli mnie omdlałego od upału na drodze i, nie pytając, czy wynagrodzę ich trudy, chcieli mnie wziąć do siebie. Ale wiem, co to znaczy dla biedaków gościnność, udzielona choremu, wolałem więc, aby mnie zaniesiono do zajazdu, gdzie mnie zresztą oczekiwano.
Gospodarz z podziwem spojrzał na franciszkanina. Franciszkanin, wielkim palcem, w sposób sobie właściwy, uczynił znak krzyża na piersiach. Gospodarz taki sam znak uczynił na lewem ramieniu.
— Tak, prawda — rzekł — czekano na ciebie, mój ojcze; ale sądziliśmy, że przybędziesz w lepszym stanie zdrowia.
Wieśniacy z podziwem patrzyli na gospodarza; który, dumny przed chwilą, tak spokorniał wobec biednego mnicha, a franciszkanin wydobył z długiej kieszeni dwie, czy trzy sztuki złota.
— Oto, moi przyjaciele, nagroda za wasze trudy. Uspokójcie się i nie lękajcie się o mnie, mój zakon, dla którego podróżuję, nie chce abym żebrał, i dlatego nie życzę sobie, aby wasze starania były bez nagrody; weźcie te pieniądze i oddalcie się w pokoju.
Wieśniacy nie śmieli przyjąć; gospodarz odebrał pieniądze z rąk mnicha i oddał je wieśniakom. Oddalili się, okropnie wytrzeszczając oczy. Kiedy zamknięto drzwi i kiedy gospodarz z uszanowaniem przy nich stanął, franciszkanin przez chwile zbierał myśli. Następnie obtarł pożółkłe czoło chudą ręką i sztywnemi palcami rozczesał kręcącą się siwą brodę. Wielkie i zapadłe z choroby i konania oczy zdawały się ścigać smutną i bolesną myśl.
— Jakich doktorów macie w Fontainebleau? — zapytał.
— Mamy trzech, mój ojcze.
— Jak się nazywają?
— Najprzód Signet.
— Dalej.
— Dalej, braciszek karmelicki imieniem Hubert.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.
— 122 —