Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/124

Ta strona została uwierzytelniona.
—   124   —

— Pierwszego lub drugiego stopnia członkowi nie powiedziałbym tego — rzekł lekarz, wpatrując się w oczy chorego — i owszem powiedziałbym mu, że jest do uleczenia.
— A mnie? — zapytał franciszkanin.
Doktór się zawahał.
— Patrz na ten siwy włos i czoło, poorane myślami — rzekł mnich — patrz na te zmarszczki, któremi liczy się doświadczenie; jestem jezuitą jedenastego stopnia, panie Grisart.
Dreszcz przeszedł doktora.
Jezuita w jedenastym stopniu należał do ludzi wtajemniczonych we wszystkie sprawy zakonu, do ludzi, dla których nauka nie ma już sekretu, towarzystwo żadnych zapór, a posłuszeństwo świeckie żadnych więzów.
— Tak jest, a więc niczego przede mną nie taj.
— I chcesz wiedzieć, ojcze?...
— Jakim jest mój stan zdrowia?
— A więc jest to zapalenie mózgu, które doszło do najwyższego stopnia.
— Zatem niema nadziei? — zapytał krótko franciszkanin.
— Tego nie mówię — odpowiedział lekarz — jednakże, sądząc z zaburzeń w organizmie, z krótkości oddechu i przyśpieszonego pulsu, z postępu gorączki, która cię trapi, ojcze...
— I która mnie po trzykroć od rana powala — dodał jezuita.
— Dlatego też mówię, że jest niebezpieczna. Ale dlaczego, ojcze, nie zatrzymałeś się w drodze?
— Czekano na mnie tutaj, musiałem pośpieszać.
— Chociażbyś się na śmierć miał narazić?
— Chociażby na śmierć.
— A więc, powiem otwarcie, że, jak wskazują symptomaty choroby, niema żadnej nadziei.
Franciszkanin uśmiechnął się dziwnie.
— To, co mi powiadasz, panie Grisart, może jest wystarczające dla człowieka zgromadzenia nawet jedenastego stopnia; lecz dla mnie jest to za mało, ja wymagam więcej. Nic nie miejmy dla siebie skrytego, bądźmy szczerymi, jakbyśmy mówili przed Bogiem; zresztą kazałem już przywołać spowiednika.