Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/134

Ta strona została uwierzytelniona.
—   134   —

możesz skonać, nie widząc mnie, gdyż szósty z kolei jestem na twojej liście.
Umierający wzdrygnął się i spojrzał na papier.
— Pan jesteś wciąż tym, którego dawniej nazywano Aramisem, później kawalerem d‘Herblay? jesteś biskupem z Vannes?
— Tak, wielebny ojcze.
— Żegnam cię, widziałem cię.
— W czasie ostatniego jubileuszu, wszyscy znajdowaliśmy się razem u Ojca Świętego.
— A! prawda, przypominam to sobie, więc ubiegasz się także?
— Słyszałem, wielebny ojcze, że zakon chce posiadać wielką tajemnicę państwa, a wiedząc, że ty przez skromność zrzekłeś się naprzód swojego dostojeństwa na rzecz tego, który przyniesie taką tajemnicę, napisałem, że jestem gotów współubiegać się, posiadając sam tajemnicę, jak sądzę, nader ważną.
— Mów — wyrzekł franciszkanin — jestem gotów słuchać i ocenić ważność tajemnicy.
— Wielebny ojcze, tajemnica podobna tej jaką ci będę miał zaszczyt powierzyć, nie mówi się słowami. Każda myśl, która przeszła swoje granice i rozpowszechniła się jakimkolwiek bądź środkiem, nie należy do tego, który ją zrodził. Słowa jednego może zbierać uważne i nieprzychylne ucho; nie trzeba ich zatem siać nierozważnie i na los przypadku, bo wtedy tajemnica utraci charakter tajemnicy.
— Jakimże zatem sposobem chcesz mi tę tajemnicę powierzyć?
Aramis da znak lekarzowi i spowiednikowi, aby się oddalili, drugą zaś ręką podał franciszkaninowi papier w podwójnej kopercie.
— Alboż pismo — rzekł franciszkanin — nie jest niebezpieczniejsze od słów?
— Nie, wielebny ojcze — odpowiedział Aramis — albowiem pod tą kopertą znajdziesz charakter, który tylko ja i ty możemy rozumieć.