— Będzie miał zapłacone — odpowiedział Aramis.
— Sześciu kawalerów maltańskich, których nazwiska tutaj masz, wykryło, przez nieostrożność jednego członka jedenastego stopnia, niektóre tajemnice zakonu; trzeba dowiedzieć się, co ci ludzie z nimi uczynili, odebrać od nich tajemnice i pamięć w nich zagasić.
— I to się stanie.
— Trzech niebezpiecznych kawalerów należy wysłać do Tybetu, aby tam zginęli, oto ich nazwiska.
— Wykonam wyrok.
— Nakoniec jest pewna kobieta z Antwerpji, wnuczka proboszcza Ravaillaca: posiada ona pewne papiery, które mogą skompromitować zakon. Tej rodzinie od pięćdziesięciu lat płacona jest pensja, pięćdziesiąt tysięcy liwrów. To wielki ciężar a zakon nie bogaty... Wykupić papiery, ofiarując jednorazowe wynagrodzenie, w razie zaś odmowy, nie płacić pensji... bez narażania się.
— I to wykonam — rzekł spokojnie Aramis.
— Okręt, płynący z Limy, ostatniego tygodnia powinien był wpłynąć do portu Lizbony; pozornie jest on naładowany czekoladą, w rzeczy zaś samej złotem. Każda sztuka ukryta jest w tabliczce czekolady; okręt ten należy do zakonu i wart jest siedemnaście miljonów liwrów, upomnisz się o niego: oto dokumenty.
— Do którego portu każę mu przybyć?
— Do Bayonny.
— Jeżeli nie będzie wiatrów przeciwnych, za trzy tygodnie tam stanie. Czy wszystko już?
Franciszkanin kiwnął głową na znak potwierdzenia, nie mogąc więcej mówić, albowiem krew cisnęła mu się do gardła i głowy, i tryskała ustami, uszami i nosem. Nieszczęśliwy zaledwie zdołał uścisnąć rękę Aramisa i spadł z łóżka na posadzkę.
Aramis położył rękę na jego sercu.
Serce bić przestało.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/137
Ta strona została uwierzytelniona.
— 137 —