Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/145

Ta strona została uwierzytelniona.
—   145   —

w oczach i boleść w sercu. Raul widział płacz narzeczonej. Wzrok jego nie sięgał dalej niż do łez. Ugiął przed nią kolano i czule pocałował w rękę.
Widać było, że w tym pocałunku mieściło się całe jego serce.
— Powstań pan, powstań, — rzekła mu Montalais, gotowa się sama rozpłakać — powstań pan, bo Athena nadchodzi.
Raul otrząsł pył z kolana, raz jeszcze uśmiechnął się do Ludwiki, która nie patrzyła na niego i, szczerze uścisnąwszy rękę panny de Montalais, odwrócił się dla powitania panny de Tonnay-Charente, której suknia szelestem odzywała się zdaleka.
— Czy księżna skończyła list?.. — zapytał Bragelonne, gdy Athena zupełnie się zbliżyła.
— Tak, panie wicehrabio, list już napisany, zapieczętowany i Jej Królewska Wysokość czeka na pana.
Na te słowa Raul skłonił się pannie de Tonnay-Charente, raz jeszcze spojrzał na Ludwikę, skinął pannie de Montalais i udał się w kierunku zamku. Trzy dziewice, każda z innem uczuciem patrzyły za odchodzącym.
— Nakoniec — rzekła Athena, pierwsza przerywając milczenie — nakoniec jesteśmy wolne, możemy mówić o wczorajszym wypadku i naradzić się nad postępowaniem, jakiego się należy trzymać. Jeżeli zechcecie słuchać mnie z uwagą — mówiła dalej, oglądając się na wszystkie strony — będę się starała krótko wam wytłumaczyć najprzód naszą powinność, jak ja ją pojmuję, i, jeżeli zrozumiecie mnie — wolę księżnej.
I panna de Tonnay-Charente z przyciskiem wymówiła ostatnie wyrazy, aby dać poznać charakter urzędowy, w jakim przybywała.
Usiadła pośród dwóch towarzyszek i ujmując dłoń każdej, zaczęła mówić.
A jednocześnie przy pierwszych jej słowach ozwał się tętent konia, galopującego po bruku za kratami zamkowemi.