— Dokąd?
— Do Londynu. Właśnie idę do księżny, która ma powierzyć mi listy do Jego Królewskiej Mości Karola II-go.
— Znajdziesz ją samą, bo książę wyszedł.
— Dokąd?
— Do kąpieli.
— Zatem mój przyjacielu, ty, który jesteś dworzaninem księcia, bądź łaskaw przeprosić go i usprawiedliwić mnie. Byłbym poczekał na jego rozkazy, gdyby pan Fouquet i Jego Królewska Mość nie byli oświadczyli, że poselstwo jest nader ważne i nie cierpi zwłoki.
Manicamp trącił łokciem hrabiego de Guiche.
— Otóż jest pretekst — rzekł.
— Jaki?
— Usprawiedliwienie pana de Bragelonne.
— E! to słaby — odpowiedział de Guiche.
— E! nie, wyborny, jeżeli książę nie jest przeciw nam zagniewany a niestosowny, jak każdy inny, jeżeli książę się złości.
— Masz słuszność, panie Manicamp; niech będzie jakikolwiek pretekst. Życzę ci zatem szczęśliwej podróży, Raulu.
I dwaj przyjaciele uścisnęli się.
W pięć minut potem Raul wszedł do księżny. Księżna siedziała jeszcze przy stole, na którym list pisała. Przed nią paliła się świeca woskowa różana, przy której pieczętowała pismo. W roztargnieniu zapomniała ją zgasić.
Ponieważ spodziewano się Bragelonna, doniesiono natychmiast księżnie o jego przybyciu.
Księżna powitała Raula pytaniem.
— Czy znasz mojego brata, panie wicehrabio?
— Nie, Wasza książęca mość. Pierwszy raz będę miał szczęście widzieć Jego Królewska Mość.
— O! nie potrzebujesz pan być polecany mojemu bratu. Osobiste zalety i fakt, że jesteś synem hrabiego de La Fere wystarcza. Prócz tego — powołaj się pan na mnie.
— Jak Wasza wysokość jesteś łaskawą!
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/149
Ta strona została uwierzytelniona.
— 149 —