— Panowie — rzekł — zwracając się do szlachty, tworzącej jego świtę, — niech każdy z was zaniesie tym paniom podobny dar.
To miało znaczyć, iż odprawił wszystkich.
Wtedy przedstawił się widok dosyć ciekawy; dworzanie starzy, otyli, poczęli upędzać się za motylami, gubiąc kapelusze, i z podniesionemi w górę laskami napadali na krzaki myrtowe i janowcu, jakgdyby te niewinne rośliny były wcieleniem nienawistnych hiszpanów. Król podał księżnie ramię, wybierając za punkt obserwacyjny ławeczkę pod nakryciem z mchu, w rodzaju szalety, z gruba obciosanego przez ogrodnika, którego talent samorodny zdobył się na malowniczość w pojęciu ówczesnego ogrodnictwa. Daszek ten, obsadzony nasturcją i pnącemi różami, nakrywał ławkę bez poręczy, tam że siedzący na niej, odosobnieni wśród wielkiego trawnika, wszystko widzieli dokoła, będąc także wystawieni na spojrzenia obecnych, nikt jednak nie mógł słyszeć ich rozmowy, ani też zbliżyć się niepostrzeżenie. Z siedzenia, na którem umieścili się oboje, ruchem ręki zachęcił król polujących; następnie, udając rozprawę o motylku, przytwierdzonym złotą szpilką do kapelusza księżny, pochylił się ku niej, mówiąc:
— Możemy tutaj porozmawiać swobodnie?
— Tak, Najjaśniejszy panie, gdyż potrzebowałam być wyruchaną przez ciebie jednego, a przez wszystkich widzianą.
— I ja to samo — rzekł Ludwik.
— Zadziwił cię mój bilecik, Najjaśniejszy Panie?
— Przeraził! Lecz to, co ja mam pani do powiedzenia, jest jeszcze większej wagi.
— O! chyba, że nie. Czy wiesz, że książę zamknął mi drzwi swoje?
— Pani! a to dlaczego?
— Czyż nie zgadujesz, Najjaśniejszy Panie?
— A! pani! więc mieliśmy oboje jedno i to samo do powiedzenia sobie?
— A ciebie, Najjaśniejszy Panie, co spotkało takiego?
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/17
Ta strona została uwierzytelniona.
— 17 —