Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/171

Ta strona została uwierzytelniona.
—   171   —

— Sądzę, że księżna ma słuszność — rzekł król zaniepokojony, śledząc poruszenia ust swojej bratowej.
— Zaręczam wam, moi panowie, że jest tam najada, która panuje nad tem źródłem, a która zatrzymała mnie, gdym przechodziła.
— O!... — rzekł Saint-Agnan.
— Tak — mówiła dalej księżna — zatrzymała mnie, aby mi powiedzieć o wielu rzeczach, które pan de Saint-Agnan pominął w swojem opowiadaniu.
— Zatem powiedz je nam, księżno — odezwał się książę — twoje opowiadania są zawsze tak zachwycające.
Księżna ukłonem odpłaciła małżeński komplement.
— Zapewne nie mam tyle poezji i talentu — rzekła — ile go okazał pan de Saint-Agnan, aby określić wszystkie szczegóły.
— Pomimo to z równem zajęciem będziemy słuchali — odrzekł król, który naprzód przeczuwał coś nieprzyjemnego w opowiadaniu bratowej.
— Mówię zatem to w imieniu tej maleńkiej najady, która jest najpiękniejszą boginią, jaką kiedykolwiek widziałam. Śmiała się ona tak serdecznie w czasie opowiadania, że na zasadzie pewnika lekarskiego, iż śmiech jest zaraźliwy, poważam się prosić o pozwolenie śmiania się, gdy będę powtarzała jej wyrazy.
Król i Saint-Agnan, którzy widzieli, że wiele twarzy obleka, wesołość, podobna do tej, jaką zapowiedziała księżna, spojrzeli z przestrachem na siebie.
Lecz księżna miała silne postanowienie jątrzyć ranę; dlatego, przybierając miłą i łagodną minkę, najniebezpieczniejszą ze wszystkich, odezwała się w te słowa:
— Przechodziłam tamtędy, a ponieważ pod mojemi stopami napotykałam świeżo zerwane kwiaty, nie wątpiłam, że Filis, Amarylis i Galatea oraz wszystkie inne pasterki szły pewno przede mną.
Król przygryzł usta, opowiadanie stawało się coraz groźniejszem.