Król przyśpieszonym krokiem wszedł do swojego mieszkania. Może Ludwik XIV-ty dlatego szedł śpiesznie, że czuł się osłabionym. Za sobą bowiem zostawiał jakby ślad tajemniczej żałoby. Wesołość, którą wszyscy zauważyli, gdy wszedł, i z której wszyscy się cieszyli, przez nikogo w prawdziwem znaczeniu nie była odgadnięta; ale gniewne odejście i zmienioną twarz wszyscy zrozumieli.
Księżna mądrze obliczyła zemstę i, jak widzieliśmy zemściła się dotkliwie. Niech jednak nikt nie sądzi, że księżna była namiętną, lub rzeczywiście rozkochaną. Młoda, przyjemna, dowcipna, zalotna, rozkochana była w sobie samej, a jeżeli jej się zdawało, że kogoś kocha, była to raczej fantazja, urojenie, duma, lecz nie miłość.
Może kto zapyta, czego właściwie chciała księżna, wymierzając tak mądrze obrachowany cios? Na co rozwijać tyle sił, aby odstręczyć króla od serca, w którem zamierzał się rozgościć? Czy księżna tak bardzo liczyła się z La Valliere?
Nie, księżna chciała tylko ukarać króla za nieufność, chciała mu tylko jasno pokazać, że jeżeli on użyje broni zaczepnej, ona, kobieta dowcipna i wielkiego rodu, znajdzie w arsenale swojej wyobraźni broń odporną nawet na pociski królewskie. Zresztą, chciała mu dowieść, że w tym rodzaju wojny niema monarchów, że każdy walczy tutaj własnemi siłami i że przy pierwszem spotkaniu korona spaść może z gło-