Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/18

Ta strona została uwierzytelniona.
—   18   —

— Pozwolisz, pani, abym zaczął?
— Proszę, ja, wszystko już powiedziałam.
— A zatem na mnie kolej. Wiedz o tem, iż, wróciwszy, zastałem matkę, która zaciągnęła mnie do siebie.
— O! królowe matkę!... — z niepokojem zawołała księżna — to nie żarty.
— Ja myślę. Oto, co mi powiedziała... Lecz najpierw, pozwól na wstęp do rzeczy...
— Mów, Najjaśniejszy Panie.
— Czy książę kiedykolwiek mówił z panią o mnie?
— Często.
— Czy mówił kiedy o swojej zazdrości?
— O! jeszcze częściej.
— Z powodu mnie?
— Wcale nie, lecz z powodu...
— Tak, rozumiem, Buckinghama i pana de Guiche.
— Tak właśnie.
— Otóż teraz znowu książę ośmiela się być zazdrosnym o mnie.
— Patrzcie!... — uśmiechając się złośliwie, odparła księżna.
— Ostatecznie, o ile mi się wydaje, nie daliśmy nigdy powodu...
— Nigdy! ja, przynajmniej... — Lecz skąd dowiedziałeś się, Najjaśniejszy Panie, o zazdrości księcia?
— Matka moja mi opowiadała, że książę wpadł do niej, jak wściekły, że wyzionął tysiące zarzutów przeciw twojej... Wybacz mi, pani...
— Powiedz, powiedz, Najjaśniejszy Panie.
— Przeciw twej kokieterii. Okazuje się, że poczyna być i niesprawiedliwym.
— Jakże dobrym jesteś, Najjaśniejszy Panie.
— Matka moja uspakajała go, jak mogła; ale on utrzymywał, że zbyt często mu perswadowano i zaręczano, i że ma już tego dość.
— Czyż nie lepiejby zrobił, o nic się nie troszcząc?
— Tak i ja mówiłem.