Saint-Agnan, wierny swojej roli głuchego, ślepego i niemego, umieścił się w kąciku przy drzwiach i usiadł na małej ławeczce, którą jakby dla niego postawiono. Zakryty obiciem, które służyło za osłonę drzwi, przytulony do samego muru, słuchał, nie będąc widziany.
Wypełniał rolę wiernego psa, który czuwa i strzeże, nigdy nie będąc natrętnym. La Valliere, przestraszona widokiem rozgniewanego króla, powstała powtórnie i w postawie pokornej i błagającej wyjąkała:
— Najjaśniejszy Panie, przebacz mi.
— Panna chcesz, abym ci przebaczył?
— Najjaśniejszy Panie, wielki błąd popełniłam, a nawet zbrodnię.
— Ty?...
— Najjaśniejszy Panie!... obraziłam Waszą Królewską Mość.
— Ależ — odrzekł król — czem mnie obraziłaś?... — czy niewinnym żartem młodej panienki? Zażartowałaś z młodego, łatwowiernego człowieka, to rzecz bardzo prosta; każda inna kobieta na twojem miejscu uczyniłaby to samo.
— O! Wasza Królewska Mość sprawiasz mi temi wyrazami nieopisaną boleść.
— A to dlaczego?
— Bo jeżeli żart pochodziłby ode mnie, nie byłby niewinnym.
— Koniec końcem — rzekł król — czy, żądając posłuchania, tyle tylko miałaś mi powiedzieć?
I król postąpił krok wtył.
Wtedy La Valliere krokiem niepewnym, z oczami zaognionemi od płaczu, zbliżyła się do króla.
— Czy Wasza Królewska Mość wszystko słyszałeś?... — rzekła.
— Wszystko.
— Wszystko, co mówiłam pod królewskim dębem?
— Nie straciłem ani jednego wyrazu.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/183
Ta strona została uwierzytelniona.
— 183 —