— Przyznaj, Najjaśniejszy Panie, że bardzo niedobrzy są ludzie! Cóż to? czy bratu z siostrą nie wolno porozmawiać, znajdować przyjemności w swojem towarzystwie, aby zaraz dać powód do uwag i podejrzeń? Bo w każdym razie, Najjaśniejszy Panie, złego nic nie robimy, i najmniejszej do tego nie mamy ochoty.
I patrzyła wyzywająco na króla takiemi oczami, które najzimniejszego mędrca o szaleństwo przyprawićby mogły.
— To prawda — rzekł król, wzdychając.
— Czy wiesz, Najjaśniejszy Panie, że jeżeli dłużej tak potrwa, zmuszona będę do stanowczego kroku? Osądź tylko, proszę, postępowanie nasze; czyż jest ono właściwe, lub nie?
— O! z pewnością, jest właściwe.
— Przestajemy z sobą często, bo mamy wspólne upodobania, a choćby nam nikt nie bronił zejść z drogi prawej; czyśmy tak postąpili?... Dla mnie jesteś tylko bratem, nic więcej.
Król zmarszczył brwi. Ona mówiła dalej:
— Twoja ręka często mojej dotykająca, nie sprawia mi tego dreszczu, wzruszenia... jak naprzykład ręka kochanka...
— O! dość, dość już, zaklinam cię! nie bierz mnie na tortury. Jesteś bez litości i o śmierć mnie przyprawisz.
— Co znowu?...
— Zresztą... jasno mi dowiodłaś, iż obecność moja nie robi na tobie żadnego wrażenia.
— O!... Najjaśniejszy Panie... tego nie mówię... moje przywiązanie...
— Henryko.. dosyć... raz jeszcze cię proszę. Jeżeli sądzisz, że tak, jak ty, z marmuru jestem, wywiedź się z błędu.
— Nie rozumiem cię.
— Niech i tak będzie — westchnął król, spuszczając oczy. — Zatem nasze spotkania... uściśnienia ręki... spojrzenia zapomniane... Wybacz mi, wybacz!... Tak, masz rację, wiem, co przez to chcesz powiedzieć.
I ukrył twarz w dłoniach.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/19
Ta strona została uwierzytelniona.
— 19 —