W tym samym czasie i w tym samym kierunku, w jakim się udał król z panną de La Valliere, lecz idąc środkiem lasu, zamiast drogą, postępowało dwóch mężczyzn, zaniepokojonych stanem pogody. Mieli głowy pochylone, jak ludzie myślący o ważnych sprawach. Nagle mignęło w powietrzu coś nakształt płomienia, a później rozległ się huk przeciągły.
— O!.. — rzekł z nich jeden, wznosząc głowę — burza!... powracajmy do naszych karet, panie d‘Herblay.
Aramis wzniósł oczy w górę i badał powietrze.
— O!... — odpowiedział — nic pilnego.
Następnie, rozpoczynając rozmowę, którą widać grzmot przerwał, rzekł:
— Czyś widział króla przed odjazdem?...
— Widziałem.
— Jak go znalazłeś?...
— Najlepszym, albo najgorszym, stosownie do tego, czy był szczery, czy obłudny.
— A uroczystość?...
— Odbędzie się za miesiąc.
— Czy się na nią zaprosił?...
— Nawet natrętnie, w czem poznałem rękę Colberta.
— To dobrze.
— Czy noc nie wyleczyła cię ze złudzeń?...
— Względem czego?...