Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.
—   205   —

. Biedna dziewczyna była wyraźnie przerażona i zaniepokojona.
Król kazał jej zbliżyć się do pnia dębu, którego szeroki obwód, osłonięty gęstemi liśćmi, był tak suchy, jakby w tej chwili nie było deszczu. Sam stanął przy niej z odkrytą głową. Po niejakiej chwili kilka kropel, przeciskając się przez liście, padło na czoło króla, który nie zwrócił na to uwagi.
— A!... Najjaśniejszy Panie, — zawołała wtedy La Valliere, chcąc skłonić króla do włożenia kapelusza. Król ukłonił się i nie chciał nakryć głowy.
— Teraz, albo nigdy ofiarować im trzeba to miejsce — rzekł Fouquet do ucha Aramisowi.
— Teraz, albo nigdy słuchać i nie stracić jednego wyrazu z tego, co mówią — odpowiedział Aramis do ucha Fouquetowi.
Obaj umilkli, a głos króla dokładnie ich dochodził.
— A!... mój Boże!... — mówił król — widzę, albo raczej odgaduje niepokój pani, wierzaj mi mocno, iż szczerze żałuję, żem cię odłączył od reszty towarzystwa i zaprowadził w miejsce, gdzie cierpisz od deszczu... Jużeś pani zmokła!... a może ci zimno?
— Nie, Najjaśniejszy Panie.
— Jednakże drżysz?
— Najjaśniejszy Panie, to z obawy, aby nie tłumaczono źle mojego oddalenia się w czasie, kiedy zapewne wszyscy są zebrani razem.
— Chętnie zgodziłbym się na to, aby wracać do powozów, ale sama patrz, słuchaj i powiedz, czy podobna iść teraz?
W rzeczy samej grzmot huczał i deszcz lał potokiem.
— Zresztą — mówił król dalej — niema złego tłumaczenia na twoją, pani, niekorzyść. Alboż nie jesteś z królem francuskim, to jest z pierwszym szlachcicem państwa?
— Zapewne, Najjaśniejszy Panie — odpowiedziała La Valliere — jest to wielkie szczęście dla mnie; ale ja nie o siebie lękam się, tylko...
— O kogóż zatem?