Królowa zmrużyła oczy, jakby doznała zawrotu głowy; ręką zasłoniła twarz i wsiadła do karety.
Król wskoczył na konia i, żadnemu nie towarzysząc powozowi, puścił rumakowi cugle, i zamyślony i zatopiony sam w sobie, powrócił do Fontainebleau.
Kiedy tłum się oddalił, kiedy turkot powozów i tętent koni ucichł, kiedy nakoniec byli pewni, że nikt ich nie widzi, Aramis i Fouquet wyszli z groty.
Następnie w milczeniu obaj podążyli ścieżką. Aramis zanurzył wzrok nietylko w całą przestrzeń, jaka się przed nim i za nim rozwijała, ale w cały gąszcz lasu.
— Panie Fouquet — rzekł — kiedy był pewny, że wszędzie jest pusto — cokolwiek ma to kosztować, trzeba twój list, adresowany do La Valliere, odebrać.
— To rzecz najłatwiejsza, jeżeli go posłaniec nie oddał.
— Trzeba koniecznie, rozumiesz?...
— Wszak król ją kocha?...
— Bardzo, a to jeszcze gorsze, że ona namiętnie kocha króla.
— Więc zmieniamy taktykę, nieprawdaż?...
— Tak jest; niema co tracić czasu, trzeba jak najprędzej widzieć się z La Valliere i nie myśląc o tem, aby zostać jej kochankiem, co jest niepodobieństwem, trzeba oświadczyć się z przyjaźnią i najpokorniejszemi usługami.
— Uczynię to, a nawet chętnie — odparł Fouquet — ta dziewczyna wydaje mi się pełną serca.
— Albo zręczności — dodał Aramis — a w takim razie trzeba tem śpieszniej i tem zręczniej postępować.
I dodał po chwili milczenia:
— Albo się mylę, albo ta dziewczyna obudzi w królu wielką namiętność.
— Wsiadajmy do powozu i co konie wyskoczą do zamku.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/211
Ta strona została uwierzytelniona.
— 211 —