Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/218

Ta strona została uwierzytelniona.
—   218   —

— Tobiasz!... — zawołał.
— Szukają go, jaśnie panie — odpowiedział lokaj.
— Nie może być daleko, nigdzie go nie posłałem.
— Przekonam się, jaśnie panie.
I znowu lokaj zamknął drzwi za sobą.
Aramis tymczasem przechadzał się niecierpliwie i w milczeniu po gabinecie.
Jeszcze dziesięć minut czekano.
Fouquet znowu zadzwonił, aż w uszach zahuczało.
Lokaj wszedł drżący, tak, że z jego twarzy można było wyczytać złą wieść.
— Jaśnie pan myli się; jaśnie pan musiał dać jakie zlecenie Tobiaszowi, bo wziął on ze stajni najlepszego konia, którego sam osiodłał i pojechał.
— Pojechał?... — wykrzyknął Fouquet. — Gonić go... pochwycić!...
— Hola!... — rzekł Aramis, biorąc go za rękę — uspokójmy się; złe się stało.
— Stało się.
— Zapewne, nie myliłem się w tym względzie. Teraz nie rozgłaszajmy go przedwcześnie, obliczmy następstwa i osłońmy się, jak można.
— Pomimo to — rzekł Fouquet — złe nie jest tak wielkiem.
— Czy tak sądzisz?...
— Nie inaczej. Wszakże mężczyźnie wolno pisywać do kobiety listy miłosne.
— Tak, mężczyźnie, ale nie poddanemu, osobliwie do kobiety, którą król kocha.
— Mój przyjacielu, król przed tygodniem nie kochał panny de La Valliere, nawet wczoraj o tem nie myślał, a list jest wczorajszy. Nie mogłem przewidzieć miłości królewskiej, skoro jej jeszcze nie było.
— Dobrze — odparł Aramis — ale list na nieszczęście nie ma daty. To mnie najbardziej udręcza. O!... gdyby on miał wczorajszą datę, byłbym zupełnie spokojny o ciebie.