Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/22

Ta strona została uwierzytelniona.
—   22   —

— A jednak — mówiła księżna, przybierając ton cichej rezygnacji — a jednak, Najjaśniejszy Panie, niema nic więcej naglącego, tembardziej, iż przekonana jestem, że taka wola twej matki.
— Wola?... — wykrzyknął król. — O!... o!... droga siostrzyczko, niebacznem jest to słowo, wobec mnie wyrzeczone.
— Ależ — odparła z uśmiechem Henryka — wszak słodko jest wypełniać wolę dobrej matki?
— Przestań, zaklinam cię; rozdzierasz mi serce.
— Ja?
— O tym wyjeździe mówisz z takim spokojem...
— Jam nie stworzona do szczęścia, Najjaśniejszy Panie — z głębokim smutkiem odparła księżna — i przywykłam już od najpierwszej młodości widzieć pogrzebane zamysły, najdroższe mojemu sercu.
— Miałożby to być prawdą, że wyjazd twój byłby w sprzeczności z zamysłami, które ci są drogie?
— A gdybym ci odpowiedziała, że tak, Najjaśniejszy Panie, czyżbyś to złe zniósł cierpliwie?
— Słuchaj, Henryko, zamiast usiłowań zwalczenia zazdrości u księcia przez rozstanie, któreby mnie zabiło...
Henryka wykonała ramionami ruch, najwyraźniej wyrażający powątpiewanie.
— Tak, któreby mnie zabiło... — była odpowiedź Ludwika. — Słuchaj, w miejsce tego postanowienia wyjazdu, czyż wyobraźnia twoja... serce twoje raczej, nie poddają ci innego sposobu?
— I owszem, Najjaśniejszy Panie, nie dając mu żadnego powodu do zazdrości, czyli jego samego tylko kochając.
— O! czegoś lepszego oczekiwałem.
— A czegóż to?
— Najpewniejszym środkiem uspokojenia zazdrosnych jest ukrywanie uczucia, jakie się żywi dla przedmiotu ich zazdrości.
— Trudno to ukrywać, Najjaśniejszy panie.