— Mów pan.
— Przed chwilą słyszałem od ciebie szczególniejsze zaklęcie.
— Tak.
— Którego dawniej nie miałeś zwyczaju używać.
— Malaga!... chcesz pan zapewne powiedzieć.
— Tak.
— Jest to moja klątwa od chwili, gdy zostałem kupcem korzennym.
— Prawda: Malaga, nazwa rodzynków.
— To moja najokropniejsza klątwa; kiedy zawołam: Malaga, to już nie jestem panem siebie.
— Ale ja dawniej nie znałem tej klątwy.
— Prawda, nauczono mnie jej.
Planchet, wymawiając te wyrazy, mrugnął oczami z wyrazem chytrości, który nie uszedł uwagi d‘Artagnana.
— E!... e!... — rzekł.
Planchet powtórzył:
— E!... e!...
— Patrzaj, panie Planchet.
— Ba!... ja nie jestem, jak pan, ja nie spędzam życia na myśleniu.
— To czynisz źle.
— Chcę powiedzieć na nudach; życie nasze krótkie, dlaczego nie mamy z niego korzystać?...
— Jak widzę, Planchet, jesteś praktycznym epikurejczykiem.
— Czemu nie?... Rękę mam dobrą; piszę nią, albo ważę korzenie; nogę mam pewną, tańczę, albo się przechadzam; żołądek mam zdrowy, jem i trawię; serce zaś mi nie zastygło, a co, panie?...
— Prawda.
— Powiedziałem sobie — mówił dalej Planchet — że bez rozkoszy niema szczęścia na ziemi, jeżeli więc nie rozkoszy, bo są to rzeczy dość rzadkie, to przynajmniej używać trzeba pociechy.
— Zatem pocieszasz się.
— A tak.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/233
Ta strona została uwierzytelniona.
— 233 —