Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/235

Ta strona została uwierzytelniona.
—   235   —

— Ja?
— A tak.
— Zatem zawieziesz mnie do Fontainebleau?...
— I ty jedziesz do Fontainebleau?... Po co?
Planchet zrobił poruszenie, pełne złośliwości.
— Może tam masz jakąś własność, łotrze!...
— Tak, mały domek, chałupę.
— Aha!.. znam ja cię!...
— Ale to rzecz uczciwa, słowo honoru.
— Zatem jadę do wiejskiego domku Plancheta — zawołał d‘Artagnan.
— Kiedy pan chcesz.
— Czy nie mówiliśmy, że jutro?...
— Zgoda, jutro. Przytem to czternasty, nic nie szkodzi, że dniem wprzódy wyjadę.
— Zgoda, jedziemy.
— A pan pozwolisz mi wiec swego konia?
— Nawet najlepszego.
— Ja wolę najpowolniejszego; wiesz pan, że nigdy nie byłem zawołanym jeźdźcem, a jako kupiec tem bardziej zardzewiałem, przytem....
— Cóż przytem?...
— Przytem — odparł Planchet, mrugając oczyma — nie chce się strudzić.
— A to dlaczego?... — odważył się zapytać d‘Artagnan.
— Bo nie bawiłbym się — odpowiedział Planchet.
I usiadł na worku z kukurydzą, trzaskając stawami w palcach z pewnym rodzajem filuterji.
— Planchet!.. Planchet!... — zawołał d‘Artagnan — oświadczam stanowczo, że niema na świecie tobie podobnego sybaryty. A!... Planchet, widać, żeśmy z sobą beczki soli nie zjedli.
— A to dlaczego?...
— Bo cię jeszcze nie znalem, przytem muszę wierzyć w to, co mi na myśl przyszło wówczas, kiedyś w lasku Bulońskim o mało nie udusił Lubina, lokaja pana de Wardes, Planchet, ty jesteś człowiekiem pełnym pomysłów.