żenia, jaka to delikatna jajecznica z pięciuset jaj dzwońców, zięb, gilów i drozdów.
— Ależ piećset jaj, to okropność!
— To tylko salaterka jajecznicy — odpowiedział Porthos.
D‘Artagnan z piec minut wpatrywał się w Porthbsa, jakby go widział po raz pierwszy;
Porthos zaś rozpływał się pod wzrokiem przyjaciela. Tak stali przez kilka minut.
D‘Artagnan jednak koniecznie chciał nadać inny obrót rozmowie.
— Dobrze się tu bawisz, Porthosie?... — zapytał.
— Nie zawsze.
— Domyślam się; ale kiedy bardzo się nudzisz, co robisz?
— E! niedawno tu jestem. Aramis czeka na zniknięcie ostatniego mojego guza, aby mnie przedstawić królowi, który, jak mi mówiono, nie cierpi guzów.
— Czy Aramis jest w Paryżu?
— Niema go.
— Gdzież zatem bawi?
— W Fontainebleau.
— Sam?
— Z panem Fouquet.
— Wybornie; ale wiesz co?
— Nic nie wiem, jednak skoro powiesz, będę wiedział.
— Aramis zapomina o tobie.
— Być może, właśnie i ja myślałem o tem.
— Byle cię tylko nie zdradził! Bo to chytry lis ten Aramis.
— Być może; ale mnie zdradzać...
— Słuchaj, najprzód cię uwięzi.
— Uwięzi!... mnie, mnie uwięzi?
— Nie inaczej.
— Chciałbym, abyś mnie o tem przekonał.
— Nic łatwiejszego. Czy stąd kiedy wychodzisz?
— Nigdy.
— Czy jeździsz konno?
— Nigdy.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/245
Ta strona została uwierzytelniona.
— 245 —