Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/247

Ta strona została uwierzytelniona.
—   247   —

— Aramis będzie się gniewał.
— Na mnie?...
— Nie, ale na mnie.
— Ba!... czy on, czy ja cię przedstawię, to wszystko przecież jedno, skoro masz być przedstawionym.
— Miano mi zrobić ubranie.
— Twoje jest bardzo piękne.
— To, które zamówiłem, miało być daleko piękniejsze.
— Pamiętaj, że król lubi skromność.
— A zatem będę ubrany skromnie. Ale co powie pan Fouquet kiedy usłyszy, że wyjechałem?
— Czyż tu jesteś jeńcem na słowo?...
— Bynajmniej, ale przyrzekłem mu, że nie oddalę się, nie uwiadomiwszy go o tem.
— Za pozwoleniem, powrócimy jeszcze do tego przedmiotu. Czy masz tu co do roboty?...
— Ja nic, przynajmniej nic ważnego.
— Chyba, że jesteś pośrednikiem Aramisa w jakiej ważnej sprawie.
— Na honor, nie.
— To, co ci mówię, pojmujesz, że z przychylności dla ciebie mówię: przypuśćmy więc, że Aramisowi masz przesłać jakieś listy.
— A!... listy!... tak... posyłam mu listy. Właśnie dopiero co odebrałem jeden.
— Ważny?...
— Tak myślę.
Tu Porthos wyjął z kieszeni list, przysłany przez żołnierza, który d‘Artagnan tylko co przeczytał.
— Czy wiesz, co należy uczynić?... — zapytał d‘Artagnan.
— Odesłać go, do djabła!...
— Bynajmniej.
— Zatem schować go?...
— I to nie. Należy samemu zawieźć go do Fontainebleau.
— Aramisowi?... Tak, prawda.
— A ponieważ król się tam znajduje...