wań dla jej zręczności otoczyć ją zbitem kołem. Król i księżna przypatrywali się ukradkiem tej scenie, jak ludzie z ubiegłego wieku, przypatrujący się igraszkom swoich rozbawionych wnucząt.
— Co mówisz o pannie de Tonnay-Charente, Henryko?... — zagadnął król.
— Mówię, że jest troszeczkę bezbarwną blondynką — odparła księżna, ujawniając jedyny zarzut, jaki można było uczynić skończonej piękności przyszłej pani do Montespan.
— Zbyt jasna blondynka, to prawda; lecz pomimo to wydaje mi się bardzo piękną.
— Zgadzam się z tem zupełnie.
— A jak poszukiwana!... uważasz, Henryko?
— O! i bardzo: cały rój młodzieży. Gdybyśmy urządzili polowanie na kochanków, zamiast na motyle, piękną zdobycz mielibyśmy przy niej. Ciekawy jestem, Henryko, coby powiedziano, gdyby do tego roju przyłączył się król i zwrócił w jej stronę spojrzenie? Czy i to wzbudziłoby zazdrość.
— O! Najjaśniejszy Panie; panna de Tonnay-Charente jest lekarstwem niezawodnem — rzekła, wzdychając księżna — uleczyłaby zazdrosnego, to prawda, lecz w miejsce tego mogłaby uczynić zazdrosną.
— Henryko! Henryko!... — zawołał Ludwik — napełniasz serce moje radością. Tak, tak, masz słuszność, za piękną jest panna de Tonnay-Charente, aby służyć za płaszczyk.
— Płaszczyk królewski powinien być pięknym — odparła z uśmiechem księżna.
— Więc mi go radzisz?... zagadnął Ludwik.
— O! cóż ja ci mam powiedzieć, Najjaśniejszy Panie?... chyba to, że, dając radę podobną, dałabym ci broń przeciw sobie samej. Szaleństwem lub szczytem zarozumiałości byłaby rada, abyś wziął za bohaterkę udanej miłości kobietę piękniejszą od tej, dla której, jak utrzymujesz, żywisz prawdziwą miłość.
Król uścisnął nieznacznie drobną rączkę księżnej, zatopił spojrzenie w oczach, następnie wyszeptał kilka czułych słówek, lecz tak cichutko, że nawet historyk, co wszystko powinien
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/25
Ta strona została uwierzytelniona.
— 25 —