Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/255

Ta strona została uwierzytelniona.
—   255   —

z konia, nasycał się świeżem powietrzem i, jak prawdziwy paryżanin, kiedy zobaczy zieloność, jedną ręką urwał powoju, a drugą dziką różę. Porthos urwał grochu, który wił się po tyczce i gryzł łupiny i ziarna. Planchet natychmiast zajął się obudzeniem starego i schorowanego wieśniaka, który leżał na mchu, przykryty sukmaną. Wieśniak ten poznawszy Plancheta, nazwał go swoim panem, ku nie małemu zadowoleniu kupca.
— Postaw konie u żłobu, mój stary, i daj im dobrze jeść — rzekł Planchet.
— Tak, tak, piękne bydlęta — mówił wieśniak — o! trzeba je szanować.
— Powoli, powoli, przyjacielu, — odrzekł d‘Artagnan — owies i sieczka to dosyć.
— I wody czystej dla mojego — dodał Porthos — bo zgrzany, jak mi się zdaje.
— Bądźcie panowie spokojni — odezwał się Planchet. — Ojciec Celestyn jest starym żandarmem z Ivry i zna się na koniach; pójdźcie panowie do domu.
I poprowadził dwóch przyjaciół przez aleję, która ciągnęła się wśród ogrodu warzywnego i łąki, a kończyła się w małym ogródku, gdzie wznosił się dom zwrócony frontem ku ulicy.
W miarę, jak się zbliżano, widzieć można było przez dwa okna wnętrze mieszkania Plancheta. Mieszkanie to, słabo oświetlone lampą, ukazywało się z głębi ogrodu, jak miły obraz spokoju, dostatku i szczęścia.
Wszędzie, gdziekolwiek padał biały promień światła, oddzielający się od swego ogniska w lampie, czy to na starożytne fajanse, czy na sprzęty, błyszczące od czystości, czy na broń, zawieszoną na ścianie, wszędzie znajdował odbicie, albo spoczywał na rzeczy przyjemnej dla oka. Ta lampa, która oświecała pokój, kiedy liście drzew osłaniały okna na zewnątrz, pysznie rozjaśniała biały, jak śnieg, obrus. Dwa były nakrycia na tym obrusie. Żółte wino błyszczało w wysokiej butelce, a wielki fajansowy dzbanek niebieski, ze srebrną pokrywą, obejmował pieniący się jabłecznik. Przy stole w krześle z wiel-