Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/256

Ta strona została uwierzytelniona.
—   256   —

kiemi poręczami, drzemała kobieta trzydziestoletnia, z twarzą, rozjaśniona zdrowiem i świeżością.
Dwaj przyjaciele zatrzymali się przed tem oknem, opanowani podziwem.
Planchet, widząc ich zadziwienie, uczuł słodką radość.
— A!... hultaju, Planchecie — rzekł d‘Artagnan — teraz wiem, po co wyjeżdżasz.
— A!... jaka biała bielizna — odrzekł z kolei Porthos piorunującym głosem.
Na ten głos gospodyni zerwała się na równe nogi, a Planchet, przybierając uprzejmą minę, wprowadził dwóch towarzyszy do pokoju.
— Pozwól mi, moja droga, że ci przedstawię pana d‘Artagnana, rycerza, mojego dobroczyńcę.
D‘Artagnan wziął rękę kobiety, jak dworak, i z tak rycerskiem uszanowaniem, jakby brał rękę księżny pani.
— Pana barona du Vallon de Bracieux de Pierefonds — dodał Planchet.
Porthos oddał ukłon, z którego Anna Austrjacka, nie chcąc uchodzić za wymagającą, byłaby zadowoloną. Przyszła kolej na Piancheta. Szczerze uściskał kobietę, uczyniwszy znak, jakby wprzód chciał prosić o pozwolenie d‘Artagnana i Porthosa. Rozumie się, że udzielono mu najchętniej.
— Droga przyjaciółko — rzekł Planchet — widzisz tych dwóch ludzi, którzy część mojego życia wiedli za sobą. Ileżto razy mówiłem ci o nich.
— I jeszcze o dwóch innych — odrzekła kobieta dobitnym akcentem flamandzkim.
— Czy pani jest holenderką?... zapytał d‘Artagnan.
— Jestem z Antwerpji — odpowiedziała dama.
— I nazywa się pani Gechter — rzekł Planchet.
— Ale ty tak zapewne pani nie nazywasz?... — zapytał d‘Artagnan.
— Ja nazywam ją Trüchen.
— Śliczne imię!... — rzekł Porthos.