Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/258

Ta strona została uwierzytelniona.
—   258   —

przy stole z Porthosem. Kiedy szukali najlepszego wina, słyszeć się dał donośny odgłos, jaki zazwyczaj pochodzi z ust, dotykających twarzy.
— Porthos myśli że jest pod Roszelą, — rzekł do siebie d‘Artagnan.
I powrócili obładowani butelkami. Planchet nic nie widział, tylko śpiewał. D‘Artagnan, który zawsze wszystko widział, zauważył, że lewy policzek Trüchen czerwieńszy jest od prawego. Zresztą, Porthos uśmiechał się z lewej strony do Trüchen i muskał obydwiema rękami obie połowy wąsów. Trüchen uśmiechała się także do wspaniałego pana.
D‘Artagnan znalazł tyle sił, że potrzymał stoczek, aby oświetlić Planchetowi jego własne schody. Planchet ciągnął Porthosa, a popychała go Trüchen także trochę „wesoła“. D‘Artagnan znalazł pokoje i wyszukał łóżka. Porthos położył się, rozebrany przez przyjaciela muszkietera. D‘Artagnan rzucił się na swoje, mówiąc:
— Do djabła!... a jednak przysiągłem, że nie tknę tego żółtego wina, które trąci krzemieniem, pfe!... Gdyby muszkieterowie zobaczyli swojego kapitana w takim stanie...
I, zasłaniając firanki łóżka, dodał:
— Szczęście, że mnie nie zobaczą.
Plancheta wyniosła Trüchen, rozebrała, wsadziła do łóżka, zasłoniła firanki i zamknęła drzwi.
— To mi zabawna wieś — rzekł Porthos, wyciągając się na łóżku, które strasznie trzeszczało pod jego ciężarem, na co nikt nie zwrócił uwagi — tak się bawiono u Plancheta.
O drugiej po północy wszyscy chrapali.