Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/261

Ta strona została uwierzytelniona.
—   261   —

kiedy krzyże i żałobne pieśni jak gwoździe w łeb mi się wpychały; ale od niejakiegoś czasu, usypiam przy żałobnych śpiewach.
— Ale mnie to wcale nie bawi — odrzekł Porthos — i wolę wyjść.
Planchet podskoczył i podał rękę Porthosowi, aby go zaprowadzić do ogrodu.
— Jakto!... ty tu pozostajesz?... — zapytał Porthos d‘Artagnana, zwracając się we drzwiach.
— Tak, mój przyjacielu, ale wkrótce połączę się z wami.
— Ho!... ho!... pan d‘Artagnan ma słuszność — mówił Planchet — czy go już pogrzebano?...
— Jeszcze nie.
— A!... grabarz czeka, żeby przywiązano sznury do trumny. — Patrzcie... panowie, jakaś kobieta wchodzi na cmentarz.
— Tak, tak, kochany Planchecie — rzekł z żywością d‘Artagnan — ale pozostaw mnie, pozostaw... czuję potrzebę religijnego dumania... nie przeszkadzaj mi.
Planchet wyszedł; d‘Artagnan pożerał oczyma to, co się przed nim działo. Niosący trupa odwiązali sznury i spuścili trumnę do dołu. O kilka kroków mężczyzna w płaszczu, jedyny świadek tej smutnej sceny, oparł się o wielki cyprys i ukrył swoją postać przed grabarzami i księdzem; ciało zmarłego pogrzebano w pięć minut. Po zasypaniu dołu ksiądz oddalił się, grabarz przemówił do niego kilka słów i również wyszedł.
— Co u licha!... — mruknął d‘Artagnan — ten mężczyzna to Aramis!...
Aramis w rzeczy samej pozostawał nieporuszony; ale, zaledwie odwrócił głowę, chód kobiecy i szelest sukni doszły do jego uszu.
Natychmiast zdjął kapelusz z wielkiem uszanowaniem dworaka; następnie zaprowadził damę pod kasztany i lipy, które ocieniały miejsce ostatniego spoczynku.
— Jak widzę — rzekł d‘Artagnan — biskup z Vannes oznacza sobie schadzki, to zawsze opat Aramis, umizgający się w Noisy-le-Sec.