Wielki nieład panował w domu Plancheta. Porthos złamał drabinę i dwie wiśnie, objadł wszystkie maliny, lecz nie mógł dostać truskawek, z przyczyny, jak mówił, swego pasa.
Trüchen, która się oswoiła z olbrzymem, mówiła:
— To nie pas winien, ale brzuch.
Porthos uradowany uściskał Trüchen, która mu zbierała truskawki. D‘Artagnan, przybywszy w chwili tych uprzejmych względów, zgromił za lenistwo Porthosa, a w duszy żałował Plancheta. Porthos jadł ze smakiem; kiedy skończył, rzekł, spoglądając na Trüchen:
— Podoba mi się tutaj.
Trüchen uśmiechnęła się.
I Planchet, uśmiechnął się, chociaż z pewnym przymusem.
Wtedy d‘Artagnan rzekł do Porthosa:
— Nie przypuszczam, mój przyjacielu, aby rozkosze Kapui pozwoliły ci zapomnieć o celu przybycia do Fontainebleau.
— O przedstawieniu się królowi?...
— A tak, muszę przejść się po mieście, aby się do tego przygotować. Nie wychodź stąd, proszę cię.
— Dobrze, nie wyjdę — odpowiedział Porthos.
Planchet spojrzał z obawą na d‘Artagnana.
— Czy pan na długo wychodzisz?... — zapytał.