Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.
—   270   —

Aramis postąpił naprzód.
— Aby służyć synowi, jak służyłem ojcu.
D‘Artagnan patrzył na Aramisa, kiedy ten wymawiał te słowa. Tyle w nich widział prawdziwego szacunku, tyle zapału i poświęcenia, tyle niezłomnego przekonania, że d‘Artagnan, wiecznie niedowierzający, dał się ująć.
— Tym razem nie kłamie — rzekł do siebie.
Ludwik był rozrzewniony.
— Kiedy tak — rzekł do Fouqueta, który niecierpliwie czekał na rozcięcie węzła — proszę przeznaczyć dla pana d‘Herblay kapelusz kardynalski. Panie d‘Herblay, masz moje słowo co do pierwszego awansu, podziękuj panu Fouquet.
Te wyrazy słyszał i Colbert; rozdarły mu one serce. Śpiesznie wybiegł z sali.
— Panie du Vallon — rzekł król — oświadcz swoje żądanie. Lubię wynagradzać wiernych mojemu ojcu.
— Najjaśniejszy Panie — odrzekł Porthos — nie można być wierniejszym.
— Najjaśniejszy Panie — zawołał d‘Artagnan — ten zacny szlachcic jest olśniony widokiem Waszej Królewskiej Mości, on, który nie mrużył oczu przed strzałami nieprzyjacielskiemu, spuszcza je przed majestatem króla; ja wiem, co myśli, a więcej przyzwyczajony do widoku słońca... wyjawię ci myśl jego: on niczego nie potrzebuje, on niczego nie żąda, pragnie tylko mieć szczęście patrzeć na Waszą Królewską Mość przez kwadrans.
— Zatem bądź u mnie na wieczerzy — odrzekł król, żegnając Porthosa miłym uśmiechem.
Porthos zaczerwienił się z radości i dumy.
Król pożegnał go, a d‘Artagnan wepchnął do sali, uściskawszy wprzódy.