— A ty, czy chcesz zostać marszałkiem. Francji, parem, księciem i posiadać miljonowy majątek?
— Ależ, mój przyjacielu, — odparł d‘Artagnan — aby to otrzymać, co czynić należy?...
— Być stronnikiem pana Fouquet.
— Ale ja, mój przyjacielu, jestem królewskim.
— Myślę, że nie całkowicie.
— O!... d‘Artagnan jest tylko jeden.
— Ale myślę, że masz dumę, jak każde wielkie serce?
— Nieinaczej.
— A zatem?
— A zatem chcę być marszałkiem francuskim; ale król tylko może mnie zrobić marszałkiem, księciem, parem; tylko król uczynić to może.
— Ale wokoło króla — rzekł Aramis — wiele jest kamieni, o które potknąć się można.
— Ale nie dla króla.
— Zapewne, ale...
— Słuchaj, Aramisie, widzę, że tu każdy myśli o sobie a nie o monarsze; ja jednak go utrzymam i siebie tem samem obronię.
— Ale król może cię już nie potrzebować?...
— Przeciwnie, sądzę, że będę mu potrzebniejszy niż kiedykolwiek; słuchaj, mój drogi... a gdyby potrzeba było aresztować nowego Kondeusza, kto go aresztować będzie, jeżeli nie ten oręż?...
I d‘Artagnan potrząsnął mieczem.
— Masz słuszność — wyrzekł Aramis, blednąc.
I, powstawszy, uścisnął rękę d‘Artagnana.
— Taki jak ty przyjaciel jest najdroższym djamentem w koronie.
I rozstali się.
— Dobrze mówiłem — pomyślał d‘Artagnan — że tam coś jest.
— Prędzej trzeba miny podpalać — rzekł Aramis — d‘Artagnan zwietrzył lont.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/277
Ta strona została uwierzytelniona.
— 277 —