— Ja jednak tak nie myślę — odparł hrabia, nieco wzruszony, lecz z postanowieniem walczenia przeciw tak gwałtownemu gniewowi.
— Wychodź pan!... — zawołała księżna w nadmiarze uniesienia, bo zimna, krew i milczące uszanowanie hrabiego tak ja rozgniewały.
Guiche cofnął się, powolnie się ukłonił i wyrzekł niepewnym głosem:
— Jeżeli po niezasłużoną niełaskę miałem przyjść, to niepotrzebnie się śpieszyłem.
I odwrócił się powoli.
Zaledwie uszedł pięć kroków, księżna pobiegła za nim, pochwyciła za rękę i rzekła, drżąc z gniewu:
— To, co pan nazywasz uszanowaniem, jest bardziej ubliżającem, niż zniewaga. Dalej, znieważaj mnie pan, ale przynajmniej mów.
— A ty, pani, — odrzekł hrabia łagodnie, wydobywając szpadę, — przeszyj mi serce, ale nie każ konać powolnem cierpieniem.
Ze spojrzenia, jakie na niej zatrzymał, ze spojrzenia, pełnego miłości, zrozumiała, że mężczyzna ten, spokojny napozór, wepchnie szpadę w piersi, jeżeli ona doda choć jeden wyraz. Wyrwała mu zatem z rąk żelazo i, ściskając rękę z szałem, który mógł uchodzić za czułość, zawołała:
— Hrabio, oszczędź mnie. Widzisz, że cierpię, a żadnej nie masz nade mną litości.
Łzy głos jej stłumiły.
Guiche, widząc, że księżna płacze wziął ją na ręce i zaniósł na krzesło.
— Dlaczego pani — mówił u jej kolan — nie wyznasz mi swoich cierpień?... Czy kochasz kogo?... powiedz mi, ja umrę z boleści, ale wprzódy tobie pomogę, ulżę, usłużę.
— Więc mnie pan tak kochasz?
— Tak, pani, kocham cię tak wielce.
Podała mu obie ręce.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/281
Ta strona została uwierzytelniona.
— 281 —