mem już zetknięciu się z tak czystym płomieniem. Prawie go pokochała.
— O!... tyle słów, nadaremnie wyrzeczonych — rzekła, biorąc go za rękę. — Podejrzenia, niepokój, nieufność, boleść, — sądzę, żeśmy wszystkie te słowa powtarzali.
— Niestety!... tak, księżno.
— Wyruguj je pan ze swojego serca, jak ja ruguję je z mojego. Hrabio, czy La Valliere kocha króla, czy go nie kocha, czy król ją kocha, lub nie, my zmieńmy nasze role. O!... dziwnie pan na mnie patrzysz i jestem pewną, że mnie nie pojmujesz?...
— Pani jesteś tak żywą, że często drżę o to, ażeby cię nie obrazić.
— O!... jakiś pan trwożliwy — rzekła z wesołością, pełną wdzięku. — O!... panie, ja mam dwie role do grania, jestem siostrą królewską i bratową królowej, a z tego podwójnego, tytułu czyż nie należy, ażebym się zajęła tem, co ich obchodzi?
— Tak, ale o ile można najmniej.
— Zgoda, ale tu idzie o godność naszą, tem więcej, że jestem żoną brata królewskiego.
Guiche westchnął.
— To — rzekła księżna czule — powinno pana skłonić, abyś; do mnie przemawiał z największem uszanowaniem.
— O!... — zawołał hrabia, padając do jej nóg.
— Doprawdy — rzekła — sądzę, że jeszcze jedną mam rolę do odegrania, a zapomniałam o niej.
— Jaką?...
— Jestem kobietą — rzekła cicho. — Kocham!...
Powstał i usta ich dotknęły się.
Wtem Montalais zapukała.
— Co tam, panno? — zapytała księżna.
— Szukają pana de Guiche — odpowiedziała Montalais, która dostrzegła jeszcze pomieszanie księżny i Guicha.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/283
Ta strona została uwierzytelniona.
— 283 —