rzawszy ku drzwiom dosyć ubliżająco, jakby chciała mówić: dobranoc, księżno, udała się do Malicorna, który w tej chwili zajęty był przyglądaniem się zakurzonemu kurjerowi, wychodzącemu od hrabiego de Guiche. Montalais zrozumiała, że Malicorne pracuje nad czemś ważnem; pozwoliła mu zatem wytężać oczy, a gdy przestał, uderzyła go po ramieniu.
— Co nowego?... — zapytała.
— Pan de Guiche kocha księżnę — odpowiedział Malicorne.
— Piękna nowina!... Ja wiem coś świeższego.
— Ciekawym.
— Księżna kocha pana de Guiche.
— Jedno jest następstwem drugiego.
— Niezawsze, mój piękny panie.
— Czy to zaprzeczenie do mnie jest skierowane?
— Obecni zawsze stanowią wyjątek.
— Dziękuję — odrzekł Malicorne, a następnie dodał: Król dziś w wieczór po loterji chciał widzieć się z panną de La Valliere.
— I widział się?
— Nie!
— Jakto!
— Drzwi były zamknięte.
— To dobrze. Cóż dalej?... — zapytała Montalais.
— Kurjer, który przybył do pana de Guiche, jest przysłany przez pana Bragelonne.
— Wybornie!... — zawołała Montalais, klaszcząc w ręce.
— Dlaczego wybornie?
— Ponieważ mamy zajęcie. Teraz gdybyśmy się nudzili, byłoby to naszą winą.
— Powinniśmy jednak tę pracę podzielić — odrzekł Malicorne — aby nie wprowadzić do niej zamieszania.
— To rzecz bardzo prosta — odpowiedziała Montalais. — Trzy intrygi, mniej więcej dobrze prowadzone, przynoszą dziennie najmniej trzy listy.
— O!... — zawołał Malicorne, wznosząc ramiona — pomyśl moja droga, że trzy listy na dzień, to dobre dla uczuć mie-
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/285
Ta strona została uwierzytelniona.
— 285 —