Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.
—   29   —

— Strzeż się, Najjaśniejszy Panie, bądź ostrożny!...
— Cóżem takiego uczynił?... mój Boże!...
— Będę zmuszoną cofnąć komplementy, powiedziane przed chwilą... Ty, roztropny!... rozumny!... wszak powiedziałam to... Ależ zamyślasz: rozpocząć wstrętnemi szaleństwami!... Czyż namiętność w jednej sekundzie zajmuje się płomieniem, jak pochodnia?... Czy tak bez żadnego przygotowania, taki król, jak ty, rzuca się do stóp takiej, jak La Valiere, dziewczyny?...
— O!... Henryko!... Henryko!... złapałem cię... Jeszcze nie rozpoczęliśmy kampanii, a już mnie strofujesz!..
— Nie, tylko przywołuję cię do porządku. Stopniowo się zapalaj, zamiast wybuchać tak nagle. Jowisz wpierw grzmi i błyska, zanim pałace obróci w popioły. Wszystko mieć musi swój wstęp. Jeżeli będziesz działać z taką gorączką, nikt nie uwierzy, żeś zakochany, lecz wszyscy poczytają cię za szaleńca, w każdym razie jeśli cię nie odgadną. Czasami ludzie nie są tak głupi, jak się wydają.
Król widział się zmuszony przyznać, iż księżna była anielsko mądra i djablo przebiegła.
Ukłonił się jej głęboko.
— Dobrze — rzekł — przetrawię w myśli mój plan kampanji; wodzowie, mój kuzyn Kondeusz naprzykład, bledną nad mapami strategicznemi, zanim posuną jednego piona, który zwie się korpusem wojska; ja także ułożę swój plan.
— Jesteśmy teraz na dobrej drodze, Najjaśniejszy Panie. Czy pozwolisz teraz, abyśmy się rozstali?...
— Więc już umowa stanęła: wieczorem, podczas spaceru, ukradkiem zapuszczę się w las, a spotkawszy pannę La Valliere samą...
— Uwolnię ją. Zdaj się na mnie.
— Bardzo dobrze!... Zbliżę się do niej, wśród jej towarzyszek i wypuszczam pierwszą strzałę.
— Tylko celnie — śmiejąc się, rzekła księżna — żebyś nie chybił serca.
I pożegnała króla, aby udać się na spotkanie wesołej gromadki, nadbiegającej z okrzykami rogów myśliwskich.