Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.
—   294   —

i zniszczyć trzema wyrazami wszelkie dobre usposobienie, jakie księżna mogła obudzić w mężu. Guiche przystąpił do pana de Wardes.
— Szczęśliwie powróciłeś, panie de Wardes — rzekł, hrabia.
— Wybornie, jak pan widzisz.
— I zawsze jesteś wesoły?
— Więcej niż kiedykolwiek.
— To wielkie szczęście.
— Cóż chcesz, hrabio, wszystko jest śmiesznem, albo zabawiłem na świecie.
— Zapewne. Czy nam przywozisz jakie wiadomości?
— Na honor, przeciwnie. Tu ich myślę szukać.
— Wybacz pan. Jednak wiele osób widziałeś w Boulogne, a nawet jednego z naszych przyjaciół?
— Wiele osób... jednego z naszych przyjaciół...
— Widać krótką masz pan pamięć.
— A!... prawda, Bragelonna!
— Tak, właśnie.
— Jechał do króla Karola.
— Tak. Czy nic on panu nie mówił, albo pan jemu?
— Przyznaję, że nie wiem, o czem z nim mówiłem; ale wiem doskonale, czego nie mówiłem.
De Wardes był uosobioną przebiegłością. Odgadywał doskonale z postawy hrabiego, zimnej jego godności i powagi, że rozmowa przybierze zły obrót, postanowił zatem nie uchylać się od niej, ale być ostrożnym.
— A o czemże pan nie mówiłeś? — rzekł Guiche.
— O rzeczach, dotyczących La Valliere.
— La Valliere... cóż to ma znaczyć?... cóżto za rzeczy, o których pan zdaleka już wiedziałeś, gdy Bragelonne nie wiedział tutaj?
— Jakto?... pan, człowiek dworski, pan, żyjący na dworze księstwa, pan, ustawiczny gość w ich domu, przyjaciel księcia, ulubieniec pięknej księżny!...
Guiche zaczerwienił się od gniewu.
— O jakiej księżnie pan mówisz?... — zapytał.