Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/298

Ta strona została uwierzytelniona.
—   298   —

nowie, powtórnie proszę was, abyście nas zostawili samych. Widzicie, że trudno być spokojniejszymi, niż jesteśmy.
Dworzanie sami pragnęli się oddalić, jedni poszli do jednych drzwi, inni do innych.
Guiche i de Wardes sami zostali.
— Doskonale odegrałeś to pan — wyrzekł de Wardes do hrabiego.
— Tak — odparł hrabia.
— Lecz cóż pan chcesz?... ja zardzewiałem na prowincji, mój drogi panie, tymczasem ty nabyłeś panowania nad sobą, które mnie zadziwia. O!... zawsze czegoś nabywa się w towarzystwie kobiet; przyjmij pan zatem moje powinszowanie.
— Przyjmuję je.
— A ja zwrócę je ku księżnie.
— Tak, kochany panie de Wardes, mów o niej tak głośno, jak ci się podoba.
— O!... nie nalegaj pan.
— Owszem nalegam, znany bowiem jesteś, jako człowiek złośliwy; ale, jeżeli to uczynisz, będą cię uważali za podłego i książę każe cię powiesić. Mów więc, kochany panie de Wardes, mów...
— Jestem pobity.
— Ale jeszcze nie tak, jak tego potrzeba.
— Ja widzę, chciałbyś mnie pan zbić na kwaśne jabłko.
— Nie, jeszcze lepiej.
— Na teraz to źle trafiasz, kochany hrabio; po świeżo przegranej partji, nowa już mi nie smakuje. Dosyć straciłem krwi w Boulogne i najmniejsze wysilenie może mi odnowić rany; tym sposobem miałbyś nade mną przewagę.
— Prawda — odpowiedział Guiche — jednakże po przybyciu udawałeś pan zucha i ręce masz silne.
— Tak, ręce silne, to prawda, ale nogi są słabe, a nadto, od pojedynku nie miałem floretu w ręce; ty zaś, zaręczam, codzień się ćwiczysz, aby być pewnym siebie.
— Na honor, panie — odpowiedział Guiche — już od pół roku nie mam żadnej wprawy.