— Pomimo to, ja bić się nie będę, przynajmniej z panem. Zaczekam na Bragelonna, ponieważ, jak mówisz, Bragelonne przeze mnie obrażony.
— O!.. nie będziesz pan czekał na Bragelonna!... — zawołał Guiche w uniesieniu — albowiem sam powiedziałeś, że przybycie Bragelonna może się opóźnić, a tymczasem twój złośliwy umysł dokona swego.
— Przecież będę miał jednę wymówkę. Jestem słaby.
— Jesteś nędznikiem, jeżeli bić się natychmiast nie będziesz.
— A jeżeli nie będę?...
— Doniosę królowi, że nie chciałeś mi stanąć, znieważywszy pannę de La Valliere.
— O!.. — odrzekł de Wardes — niebezpiecznie jesteś chytry, panie uczciwy człowieku!...
— Nic niema niebezpieczniejszego nad chytrość tego, który zawsze postępuje otwarcie.
— Powróć mi pan zatem nogi, albo ze swoich każ krwi upuścić, abyśmy mieli równe siły.
— Nie, mam inny środek.
— Mów pan.
— Wsiądziemy na konie i trzykroć damy do siebie ognia z pistoletów. Pan strzelasz znakomicie. Widziałem, jak kulą bijesz jaskółki w locie, nie zaprzeczaj, bo widziałem.
— Na to mogę się zgodzić. Tylko jeden warunek...
— Jaki?...
— Że pan nic nie powiesz, ani nie każesz powiedzieć królowi.
— Nie, przysięgam.
— Dokąd pojedziemy?...
— W pole; znam doskonałe miejsce.
— Czy pojedziemy razem?...
— Dlaczegóżby nie?...
I obaj, idąc do stajni, przeszli pod oknami księżny, łagodnie oświetlonemi; cień rósł za koronkowemi firankami.
— Oto kobieta — rzekł de Wardes, uśmiechając się — która nawet nie domyśla się, że idziemy na śmierć dla niej.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/299
Ta strona została uwierzytelniona.
— 299 —