Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/38

Ta strona została uwierzytelniona.
—   38   —

— Dobrze przyjął... być może... zapewne... tak.
— Musiał dobrze przyjąć, bo powracasz, nie pożegnawszy się z nim.
— Prawda, masz pani słuszność. Ale czyś tu nie widziała wicehrabiego de Bragelonne?...
La Valliere zadrżała na to nazwisko.
— Dlaczego pan o to pytasz?
— A!... mój Boże!... czy znowu panią obraziłem?... — rzekł Guiche — bo zdaje się, że cierpisz okropnie. A!... pani, czemuż nie mam przywiązanej siostry, czułej przyjaciółki!...
— Masz przyjaciół, panie de Guiche, a pan wicehrabia de Bragelonne, o którym wspomniałeś przed chwilą, jest zapewne jednym z najlepszych.
— Tak, w rzeczy samej jest to dobry przyjaciel. Żegnam cię, pani.
I pobiegł jak szalony wzdłuż stawu.
La Valliere długi czas patrzyła na niego z politowaniem.
— Tak, on cierpi — mówiła — i domyślam się dlaczego.
Zaledwie wymówiła te wyrazy, nadbiegły towarzyszki jej, panna Montalais i de Tonnay Charente. Skończywszy swoja służbę, zrzuciwszy stroje nimf, uradowane pogodą nocy i powodzeniem wieczornem, przybyły szukać towarzyszki.
— Jakto, jesteś już?... — mówiły — myślałyśmy, że pierwsze przybędziemy na schadzkę.
— Ja jestem od kwadransa — odpowiedziała La Valliere.
— Zatem nie bawi cię widowisko?...
— Nie, wolę widok czarnego lasu, wśród którego błyska tu lub owdzie światło, jak zapłonione oko, to rozwarte, to przymknięte.
— Ależ to poetka ta La Valliere — rzekła Tonnay-Charente.
— Nieznośna — odezwała się Montalais. — Ilekroć śmiać się, lub weselić potrzeba, La Valliere płacze; ilekroć płakać należy, jak to przystoi nam, kobietom, o lada cacko, o szmatkę, lub obrażoną miłość własną, La Valliere się śmieje.
— Co do mnie, nie mogę być taką — mówiła panna Tonnay-Charente. — Jestem kobietą i to kobietą, jakiej drugiej nie-