— To pan de Guiche — szepnęła Montalais do ucha pannie Tonnay-Charente.
— To pan de Bragelonne — szepnęła do ucha pannie de La Valliere.
Dwaj młodzieńcy zbliżali się, rozmawiajc głośno.
— Tutaj właśnie była przed chwilą — rzekł hrabia. — Gdybym ją tylko widział, mógłbym był sądzić, że to zjawisko, ale rozmawiałem z nią.
— Zatem jesteś pewny...
— Tak, a może ją przestraszyłem.
— Jakto?...
— Byłem prawie nieprzytomny z wiadomego ci powodu; mówiłem, nie rozumiała mnie i pewnie się przelękła.
— O!... nie troszcz się, mój przyjacielu, — odpowiedział Bragelonne. — Ona jest dobra i usprawiedliwi cię: ma rozum, zrozumie cię.
— Ale jeżeli zrozumiała... zanadto zrozumiała?...
— Cóż z tego?...
— A jak powie?...
— Nie znasz Ludwiki, hrabio — odrzekł Raul. — Ona ma wszystkie cnoty, a żadnego błędu.
Młodzieńcy przeszli, a gdy oddalili się, ich głos cichnął powoli.
— Jakto La Valliere?... — ozwała się panna Tonnay-Charente — pan Bragelonne mówi po imieniu o tobie. Skądże to?...
— Wychowaliśmy się razem, — odrzekła La Valliere — znamy się od dzieciństwa.
— A zresztą, każdy wie, że pan de Bragelonne jest jej narzeczonym.
— O!... ja wcale o tem nie wiedziałam, czy to prawda, moja droga?...
— Tak — odpowiedziała Ludwika, rumieniąc się — pan de Bragelonne zaszczycił mnie żądaniem mojej ręki. Ale...
— Jakież ale?...
— Zdaje się, że król... nie chce pozwolić na ten związek.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/40
Ta strona została uwierzytelniona.
— 40 —