— I dlaczegóż król?... — zawołała z cierpkością Aurora — dlaczego król miesza się w podobne sprawy?... Polityka, zawsze polityka, a miłość miłością, jak mawiał Mazarini. Jeżeli kochasz pana de Bragelonne i on cię kocha nawzajem, idź za niego. Ja daję ci moje zezwolenie.
Aurora śmiać się zaczęła.
— O!... ja mówię poważnie — odpowiedziała Montalais — a moje zdanie w tej sprawie, sądzę, jest tak dobre jak króla. Cóż ty na to, Ludwiko?...
— Zobaczmy, czy ci panowie odeszli — rzekła La Valliere; — korzystajmy ze sposobności, aby przejść łąkę i wejść do lasu.
— Tembardziej — rzekła Aurora — że oto światła ukazują się z zamku i teatru, i zdają się poprzedzać jakieś dostojne towarzystwo.
— Biegnijmy — rzekły wszystkie trzy razem.
I, zgrabnie podnosząc długie zwoje jedwabnych sukien, lekko przebyły przestrzeń, rozciągającą się między stawem i ciemną częścią parku.
W tym czasie mężczyzna, ukryty w fosie, zarosłej młodą wierzbiną, wyskoczył na wał i zaczął biec w kierunku zamku.
Trzy kobiety dostały się wkrótce na ścieżki, tem łatwiej, że wszystkie drogi były im znane. Przybyły nakoniec do dębu królewskiego, godnej poszanowania pamiątki, która słyszała westchnienia Henryka II-go do Anny de Poitiers, a później Henryka IV-go do pięknej Gabrjeli d‘Estrees. Pod tym dębem ogrodnicy tyle nagromadzili mchu i murawy, iż żadne krzesło nie mogłoby być wygodniejsze. Pień drzewa służył za poręcz i był szeroki tak, że cztery osoby wygodnie mogły się oprzeć.
Pod gałęziami, które skłaniały się do pnia, głos cichł, przebijając się w górę.
Strona:PL Aleksander Dumas - Wicehrabia de Bragelonne T3.djvu/41
Ta strona została uwierzytelniona.
— 41 —