W świeżości powietrza, w szmerze liści, była jakaś milcząca zachęta dla tych młodych kobiet do zmiany żartobliwej rozmowy na rozsądną i pełną powagi. Nawet ta, której charakter był najżywszy, Montalais, pierwsza do tego okazała skłonność. Zaczęła od ciężkiego westchnienia.
— Jaka radość — rzekła — że jesteśmy same, wolne i w miejscu, gdzie można być szczeremi, chociażby dla siebie samych.
— Tak — odpowiedziała panna Tonnay-Charente — bo dwór, jakkolwiek świetny, zawsze kryje fałsz pod fałdami aksamitu i ogniem djamentów.
— Ja — odparła La Valliere — nigdy nie kłamię; kiedy nie mogę powiedzieć prawdy, milczę.
— Będziesz niedługo w łaskach, moja kochanko — odezwała się Montalais — to nie Blois, gdzieśmy starej księżnie mówiły o naszych niezadowoleniach i zawiściach. Biedna księżna, gdzie ona teraz?...
— O!... Montalais, płocha Montalais — zawołała La Valiere — otóż znowu wzdychasz; los daje ci natchnienie i jesteś dzisiaj prawie rozsądna.
— Moje panny — rzekła Aurora — nie powinnyście żałować tak bardzo dworu w Blois, któregoście dawniej nie uważały za szczęśliwy dla siebie. Dwór jest to miejsce, w którem przebywają mężczyźni i kobiety dla rozmawiania o rzeczach, o któ-